Może po pierwsze - nie uogólniajmy. Legendy o miłych kanarach muszą mieć w sobie to ziarnko prawdy...gdzieś...głęboko...
Swego czasu najeździłam się komunikacją miejską i chociaż zazwyczaj miałam przy sobie bilet miesięczny (a nawet dwa, ale to kwestia dwóch przewoźników), to zdarzały się okresy, gdy nie opłacało się kupować miesięcznego. Wyrobiłam w sobie odruch, polegający na tym, że na przystanku miałam odliczoną kwotę na bilet, wchodziłam bezpośrednio wejściem vis a vis biletomatu i... starałam się kupić bilet. Starałam, bo często monety wracały do mnie magicznie, a wytarty lakier obok otworu świadczył, że nie tylko mi się nie udaje, ale zawsze jakoś udało się zakupić bilet. Potem kwestia skasowania. Nie chowałam portfela, bo skasowany bilet odkładałam do przegródki na monety, by mieć go przy sobie. (bo nauczyłam sie jak się można zdenerwować, gdy zapomni się, gdzie się włożyło bilet) Raz byłam bardzo roztargniona i akurat zastała mnie kontrola. Otwieram portfel, a tam dwa skasowane bilety. Jeden oczywiście był ważny na tamten przejazd, z ten drugi, pewnie z porannego kursu mi został. Pan kontroler nakrzyczał na mnie, chociaż spokojnie wyjaśniłam, że stało się tak i tak, ale któryś bilet jest w porządku. Przecież i tak sprawdzają numerki
Co też zdąrzyłam zauważyć, to kwestia autobusów wieczornych/nocnych. Kanary zazwyczaj tam wpadają i od progu blokują kasowniki, bo przecież kto uczciwy może jechać taką linią... Wtedy wszystko im nie pasuje.
Ale i tak najgorzej wspominam prywatnego przewoźnika, który miał swoją trasę do przejechania, ale w zależności od kierowcy i jego fantazji trasa potrafiła bez uprzedzenia ulec zmianie, albo autobus w ogóle nie przyjeżdżał. Też było fajnie, zwłaszcza zimą.
Wracając, może ktoś zechce wytłumaczyć mi coś co jest spowite tajemnicą dla mnie po dziś dzień? Co daje pocieranie monetą w biletomaty?
A wracając do materiału, uważam, że to swego rodzaju nadużycie, ponieważ dziewczyna się tłumaczyła, że tusz się skończył, a to nie zależało ani od niej, ani od chłopaka. A że nie miał biletu, to się nie wypowiem, bo nie znam sytuacji dokładnie, może dla niego też tuszu zabrakło? I tak szacunek za to, że się ujął za kimś (tym bardziej nie mając biletu). Bo autobusy są niby pełne, ale jak przychodzi co do czego, to nagle każdy staje się niewidzialny. Magia jakaś, czy co?