Mary Flora Bell to jedna z najmłodszych morderczyń - w chwili zbrodni miała zaledwie 11 lat. Zdemoralizowana i zepsuta, zabijała tylko dlatego, że lubiła patrzeć, jak wygląda umierający człowiek.
Urodziła się w maju 1957 roku w ubogiej dzielnicy slumsów w Newcastle (Wielka Brytania). Jej matka Betty McCrickett była niezrównoważoną psychicznie alkoholiczką, która w domu przebywała sporadycznie.
Ich dom rodzinny to obraz nędzy i rozpaczy. Wiecznie pijana i niezrównoważona matka była tam raczej gościem, ojciec - skłonny do przemocy drobny przestępca, Billy Bell – w ogóle się w nim nie pojawiał. Nawet sporadyczne kontakty z małą Mary były dla matki uciążliwe, kilkukrotnie próbowała więc upozorować nieszczęśliwy wypadek i pozbyć się córki. Plan jednak nie powiódł się, a Mary od piątego roku życia była przez rodzinę zmuszana do prostytucji.
Nie pozostało to bez wpływu na psychikę dziecka. Była nieprzewidywalna, wybuchowa i agresywna. Już w przedszkolu gasiła papierosy na twarzy koleżanek, a jedną próbowała udusić, zaciskając jej ręce na szyi. Innej wpychała piasek do buzi, podczas gdy przyjaciółka Norma Bell (zbieżność nazwisk przypadkowa) przytrzymywała ją przy ziemi. Te zachowania potraktowano jak zwykłe zabawy rozbrykanych dzieci. Tutaj najmłodszymi nikt się nie interesował - kilkulatki z ubogiej klasy robotniczej spędzały całe dnie na ulicy albo w opuszczonych fabrykach.
Mary robiła bardzo dobre pierwsze wrażenie – urocza, ciemnowłosa z bystrymi niebieskimi oczami. Ci, którzy poznali ją bliżej, wiedzieli że to pozbawiona empatii mała sadystka. 25 maja 1968 udusiła czteroletniego Martina Browna. Jego ciało znaleziono na terenie opuszczonego domu. Dzień później, zabójczyni świętowała swoje 11. urodziny. Uroczystość celebrowała razem z koleżanką Normą. Chciały zrobić coś szalonego – włamały się więc do przedszkola i zostawiły makabryczną wiadomość: „Zamordowałyśmy Martina Brown’a. Zamordowałyśmy, więc uważajcie. Możemy wrócić”.
"Ścisnęłam jego szyję i podniosłam do góry"
W lipcu Mary chciała uderzyć ponownie. Do „zabawy” znów zaprosiła sąsiadkę Normę. Zabrały 3-letniego Briana na spacer. Prawdopodobnie Norma trzymała chłopca, a Mary go dusiła. Ta później wyryła żyletką literę „M” na brzuchu dziecka i wyrwała mu z głowy kępy włosów. Po wszystkim uciekły.
Pogotowie zabrało malca do szpitala, ale nie można było mu już pomóc. Udało się dotrzeć do świadka, kilkuletniego chłopca, który bawił się w pobliżu. Podsłuchał rozmowę Mary z Brianem, w której dziewczyna informowała go, że zapewne boli go gardło i pomóc może mu masaż, który przeprowadzi. Po tych słowach miała do niego podejść, zacisnąć dłonie na gardle i mimo krzyków dziecka, nie puścić.
W obu przypadkach przesłuchano rodzinę, sąsiadów, koleżanki i kolegów mieszkających w okolicy. Podejrzanie zachowujące się nieletnie wytypowano bardzo szybko, ale nikt nie mógł uwierzyć, żeby naprawdę miały coś wspólnego z tymi zbrodniami. Jednym z pierwszych dowodów, który wskazywał, że to jednak możliwe, była analiza porównawcza ich pisma z notatkami pozostawionymi w przedszkolu.
W dniu pogrzebu Briana, Mary stała przed jego domem i patrzyła, jak wynoszą trumnę z ciałem. Stała i śmiała się, zacierając ręce.
"Mój Boże, muszę powstrzymać ją, zanim zrobić coś jeszcze"- pomyślał wtedy detektyw James Dobson z miejscowej policji.
Śledczy przejrzeli rzeczy osobiste Mary. Pomiędzy szkolnymi notatkami miała też informacje i obrazki odnoszące się do zabójstwa Martina. Były na tyle realistyczne i pełne szczegółów, że mógł je sporządzić tylko ktoś, kto widział to na żywo. Policjanci byli pewni: Mary była przy nim, gdy umierał.
Podniecenie płynące z zabijania
Ale na tym śledczy nie poprzestali. Zabezpieczyli ubrania, jakie nosiły obie dziewczynki. Porównali mikrowłókna, jakie z kolei miał na sobie Martin. Szare włókna z sukienki Mary pasowały jak ulał. Z kolei włókna z brązowej spódnicy odkryto na butach Briana. Morderczynie spędziły noc w małej więziennej celi, a 17 grudnia odbył się proces.
- Zabiły wyłącznie dla przyjemności, dla podniecenia płynącego z pozbawiania kogoś życia - zaczął sędzia.
Dziewięć dni trwały przesłuchania. Założenie było takie, że zabójstwa są powiązane ze sobą i stoją za nimi te same osoby. Ale to Mary była prowodyrką. Badający ją psychiatrzy byli jednoznaczni: cierpi na zaburzenia osobowości, nie potrafi okazywać uczuć, jest impulsywna. Norma stała w jej cieniu, „żałosne dziecko przytłoczone przez otoczenie” - komentowali obserwatorzy. Została uniewinniona. Mary uniewinniono od zarzutu zabójstwa, a uznano winną za nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Jest niebezpieczna i stanowi zagrożenie - powiedział sędzia. Domagał się, by odseparowali ją od społeczeństwa.
„Proszę mamo, powiedz im że to ty jesteś winna, nie ja. Ciebie posłuchają, posłuchają twojego płaczliwego proszę. Przykro mi, że to musi tak wyglądać. Powiedz im że jesteś winna, proszę. Wtedy będę wolna. Twoja córka, Mary.” – list takiej treści dziewczynka wysłała do swojej rodzicielki. Pozostał jednak bez odpowiedzi.
Mary spędziła 12 lat w różnego rodzaju instytucjach. Na wolność wyszła w 1980 roku, kiedy miała 23 lata. Nigdy nie przyznała się do popełnionych czynów. Wnioskowała o zmianą nazwiska, na co uzyskała zgodę w 2003 roku.
źródło:
nasygnale.pl