Witam Sadole,
postaram się dzisiaj wam przybliżyć pewną historię, którą znalazłem w czeluściach Internetu, tym razem była to Estońska czeluść
)) a jest to kraj piękny ale zarazem dobrze pierdolnięty
zatem brać kurwa popcorn...
Cała historia wydarzyła się całkiem niedawno bo w latach 60 ( dla Gimbazy - Estonia była zniewolona przez ZSRR ( podaję bo będzie to ważny wątek ))
Zatem, w latach 60 w rejonach jeziora
Orsava jarv stacjonowały wojska ZSRR. Jak można się domyślić ludność Estońska była z tego faktu niezadowolona. W każdym bądź razie, znalazłem informacje o nie jakim znikaniu żołnierzy, głównie na nocnych wartach. Byli to rzekomo ludzie zdrowi na umyśle więc wszelkie samobójstwa czy dezercje nie wchodziły w grę, tym bardziej, że nie było wojny od lat. Wykluczono również ingerencję cywili, nikt nie mieszkał w okolicznych stronach ( obecnie gęstość zaludnienia wynosi 28,4 osób/km² to w latach 60 było to może 15 osób
)
Zniknięcia nie odbywały się co noc czy tydzień, były to daty losowe czasami oddalone od Siebie miesiącami, czasami dniami czy tygodniami. W każdym bądź razie na przełomie jak podano 3-3,5 roku z niewiadomych przyczyn odnotowano zaginięcie ponad 20 osób. O całej sprawie sztab jednostki nie mógł już milczeń i wystosował oficjalny telegram do San-Petersburga, który w tamtym czasie był stolicą regiony, województwa no i tam znajdywał się najbliższy sztab generalny wojsk ZSRR.
By wspomóc swoich kolegów wysłano do jednostki z lasów estońskich specjalną komisję badawczą w celu wyjaśnienia całej sytuacji.
Dnia 18 Maja roku 1962 odnotowano pierwsze oficjalnie dziwne zdarzenie, które mogło mieć związek ze znikaniem żołnierzy. Żołnierz pełniący wartę na wieżyczce ma zamontowany zajebiście mocny "halogen" Odprowadza on żołnierzy patrolujących światłem do momentu, które tylko ma zasięg. Otóż właśnie wspomnianego dnia, a bardziej nocy, podczas odprowadzania żołnierza zauważono dziwnie zachowujący się las. Nie chodzi o to, że drzewa zaczęły chodzić Gimbaza, tylko pomimo nocy ptaki zaczęły przeraźliwie ćwierkach, jakby przed strachem i co najważniejsze - dzienne ptaki nie ćwierkają w nocy, tylko cicho śpią by nie zdradzać drapieżnikom swojej pozycji. Dlatego ten przypadek zanotowano jako nie typowy. Oczywiście powiecie, że jakiś drapieżnik zaatakował i patki wpadły w panikę i być może macie rację, ALE po ok. tygodniu zauważono, że ptaki zniknęły, po prostu ich nie było.
Kolejny przypadek, który został sklasyfikowany jako "dziwny" wydarzył się dnia 24 Listopada tego samego roku. Z powodu śnieżycy, która trwała od kilku dobrych dni, zostały zerwane trakcje kolejowe, nie było prądu a co najważniejsze, agregatory powoli już siadały. Prawdopodobnie, panika i strach były owocem wydarzeń z tej nocy ( tak przynajmniej stwierdzili jacyś tam psychologowie ). Gdy zabrakło prądu, jednostka podzieliła się na kilka grup, wybrano najbardziej ocieplone pomieszczenia ( pamiętajmy, że tam są kurwa zimy o jakich my wiemy tylko z opowieści naszych dziadków ). Gdy jedna z grup wędrowała do najbliższej stołówki jak się okazało, żołnierze zauważyli prze sobą, w środku jednostki ludzką postać w okolicy 100 metrów. Z racji, że była zamieć i widoczność nie była rewelacyjna nie było wiadome tak naprawdę czy to któryś z żołnierzy się zagubił, czy na teren jednostki wdarł się cywil. Pamiętajmy, że żołnierze zazwyczaj nie wieżą w jakieś duchy, czy potwory mając kurwa gnata w ręce
zatem temat ostro zlali i kierowali się na przód przed Siebie, w stronę postaci. Gdy się zbliżyli okazało się, że była to jakby namalowana postać na ścianie, cień ludzkiej postaci. Zrobiono notatkę, wandale mieli być ścigani etc. w każdym bądź razie, noc minęła i nastał piękny dzień. Było to dziwne, ponieważ prognozy jakimi dysponowali oficerowie burza śnieżna miała trwać jeszcze dobrych kilka dni. W każdym bądź razie, pogodą się nie przejęto a tym co zastali na zewnątrz. W miejscu gdzie był nie jaki cień postaci ludzkiej wisiał sobie zabity pies. Ktoś przybił psa do ściany budynku, cienia/malunku nie było, nikt nic nie słyszał.
Zaczęto podejrzewać, że być może, jakimś cudem za wszystkim stoją jednak cywile. Porywają żołnierzy, osłabiają morale etc. Rozpoczęto akcje pod kryptonimem "Las" Podzielono żołnierzy na specjalne grupy poszukiwawcze/tropiące. Ich celem było zakamuflować się w lesie, wypatrywać, nasłuchiwać, szukać tropu. Po proszono również lotnictwo o pomoc, by zrobili patrol okolicy, być może z góry ujrzą coś, czego oni nie widzieli.
W między czasie oczywiście działy się jeszcze jakieś inne "dziwne" rzeczy ale nie rozpisywano się o nich m.in. na brzegach okolicznego jeziora leżało mnóstwo martwych ryb, ktoś widział jakieś światła w lesie ( tutaj się zacząłem śmiać
) inne postacie etc. Niby nic wielkiego
))
W każdym bądź razie i nie zanudzając, noc styczniowa ( nie podano dokładnie daty ) roku 1963, "spec grupy" już siedziały w lasach od dobrych tygodni, miało miejsce no najważniejsze wydarzenie tej opowieści, historii.. Spec grupy zaczęły kontaktować się miedzy sobą i zgodnie przekazywać, że widzą chodzące postacie w lesie. Nie ukrywały się, po prostu chodziły, coś zbierały itp. Jedna z grup zbliżyła się do rzekomych postaci i więcej się już miała nie odezwać. Zaniepokojeni koledzy, oficerowie nakazali włączyć wszystkie światła jakie mieli, specgrupy miały błyskawicznie wracać do jednostki, każdy miał ostrą broń itp. Do oficerów i reszty dotarło w końcu, że faktycznie coś się kurwa dzieje
i mieli rację..
Gdy włączone wszelakie światła ku ich przerażeni spostrzegli, że cała jednostka jest otoczona i przy murach/kratach stoją ludzie. Normalni ludzie, ale miało być w nich coś przerażającego jednocześnie. Wszyscy milczeli, nie reagowali na wołania żołnierzy. Gdy ktoś próbował podejść do krat, spojrzeć w oczy, nawiązać kontakt miał odczuwać lęk, przerażenie. Żołnierze zaczęli wariować, były jednostki, które popełniły samobójstwo. W każdym bądź razie, ludzie, którzy stali przy ogrodzeniu, tak jak się pojawili nagle, również odeszli, beż żadnego gestu, słowa.
Nazajutrz, specgrupa, która poszła jako pierwsza do spotkanych w nocy ludzi niespodziewanie wróciła, i co najlepsze była cała i zdrowa. W notatkach odnotowano, że gdy żołnierz podszedł do jednej z kobiet i złapał za ramie, poczuł ogromny chłód w ręce. Kobieta powiedziała coś w stylu "Maast eemale" ( skopiowałem
) - co miało oznaczać precz z tej ziemi itp.
Po 2 dniach od ostatniego wydarzenia do jednostki dotarły zdjęcia lotnicze, które wykonał samolot. Jak się okazało, w lesie był wyryty z drzew wielki krzyż a jednostka była w jego centrum... ( też zacząłem się śmiać
)
Sprawa ujrzała światło kilka miesięcy po uzyskaniu przez Estonię niepodległości. Wychodzące wojska Radzieckie zostawiły mnóstwo dokumentacji m.in. powyższą sprawę. Przeprowadzono dokładną analizę dokumentu, pojechano w tamte strony, przekopano las....
Jak się okazuje, w tym lesie w czasie II WŚ odbywały się tam egzekucji ludności Żydowskiej. Pamiętajmy, że Estończycy są jebany sprzedawcami i współpracowali ze szwabami, baaaa oni im w dupę wchodzili. Na powyższym zdjęciu ( aż kurwa jedynym ) zaznaczyłem teren na, którym miała odbywać się cała akcja. Las po przeszukaniu został ( tamto miejsce ) doszczętnie spalone. Organizacja Żydowska ( Estońska ) od lat stara się umiedialnić tamtejsze miejsca egzekucji.
W każdym bądź razie - pytania, co się stało z zaginionymi ludźmi ? nigdy ich nie odnaleziono. Oficjalnie żołnierze zdezerterowali ( i być może tak było ) ale... no właśnie kurwa ALE...
miłych snów