Miałem renaulta przez 4 lata, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Owszem, zero rdzy, bardzo fajnie jeździło, paliło znośnie. Ładne, ergonomiczne, naprawdę fajne auto. Tylko jedno "ale" - elektryka psuła się co miesiąc, mniej więcej, zawieszenie co dwa miesiące. Był moment, że zacząłem mechanikowi przelewać wypłatę. Gdy miało sześć lat wymagało rocznie inwestycji w wys. ok. 6-6,5 tys. Na początku pakowałem zawsze oryginalne części - amortyzatory, łożyska, przeguby, łączniki. Przestałem je wymieniać, kiedy po którymś tam z rzędu razie kupiłem zamienniki - i z tymi zamiennikami sprzedałem samochód, bo miały lepszą trwałość od oryginałów. Plastiki po ośmiu latach (kupiłem auto, gdy miało 4 lata) wyglądały jak w 35-letnim matizie. Przyciski wystawały z deski, wystarczyło, że auto postało w słońcu. Tapicerka też tragedia, rozłaziła się nawet na tylnych siedzeniach, gdzie nikt nigdy nie siedział. Od 14 lat mam japończyki (teraz drugiego, pierwszym jeździłem 9 lat i wymieniłem radio, bo to jedyna rzecz, jaka się zepsuła), leję paliwo, wymieniam olej i zapomniałem jak nazywają się okoliczni mechanicy. A po umyciu samochód wygląda jak nowy, także w środku.