Byłam w tamtym tygodniu na rozmowie kwalifikacyjnej, która poszła mi dość dobrze, ale na końcu zrobiłam chyba z siebie idiotkę. Gość, który prowadził rekrutacje powiedział mi, że jest pozytywnie zaskoczony moimi umiejętnościami jak na kogoś bez doświadczenia (miałam też kilkumiesięczne wakacje po studiach). Byłam już mega happy. Jednak na koniec jakoś dziwnie żartował i mówił, że jestem bardzo ładna i sugerował, że mam pracę niemal gwarantowaną. Chwilę później spytał mnie czy lubię się bawić pytonkiem/pytongiem (jakoś tak) i mówił coś o przejściu do pomieszczenia obok (nie dałam mu doprecyzować), a że moi znajomi używali tego słowa jako synonimu dla penisa, i tak mi zostało do dziś, to wzięłam to jako niemoralną propozycję. Kazałam mu się pie.... i wyszłam. Nawet nie słuchałam co tam dalej mówił. Później ktoś uświadomił mi, że mogło mu chodzić o język programowania, tylko dlaczego tak dziwnie miałby wymówić jego nazwę?
Wczoraj ktoś do mnie od nich zadzwonił i kazał mi przyjść w poniedziałek, bo chcą mnie zatrudnić. Wobec tego mam pytanie: powinnam tam pójść i przyjąć tą pracę czy szukać coś innego? Bo trochę się teraz krępuję i nie wiem co mam zrobić.