Wysłany:
2012-09-15, 13:52
, ID:
1410030
2
Zgłoś
@erni13
Nie pije, bo zmarła tamtego dnia. Nie przeżyła 24 godzin od momentu kiedy położyli ją na łóżku.
Alkohol jest dla ludzi, pewnie. Każdy kto ma umiar da sobie radę. Jest jeden mały problem, że z czasem ludzie pijący widzą swój umiar o kilka kieliszków dalej, a na końcu obracają pół litra w piętnaście minut podczas wyrzucania śmieci czy robienia prania.
Mówicie, że dramatyzuje... Może nie chodziłem brudny, może miałem co wsadzić do ryja. Co z tego kiedy wracając ze szkoły do domu bałem się przejść przez drzwi. Prawie codziennie czekał na mnie obiad przygotowany przez pozbawioną zmysłu smaku i powoli odchodzącą od zmysłów rodzicielkę. Pyszności. Rozpierdolone kanapki które przygotowywała w rauszu, mówiąc do siebie i niejednokrotnie okraszając to bluzgami w moim kierunku... cud, miód.
Poza tym byłem szczurem, niechcianym dzieckiem, gnojem, odrzutkiem i - o ironio - skurwysynem.
Może i wylewam swoje żale na sadolowym komentarzu, ale to jest chyba najlepsza metoda, żeby po kawałku rozdać na cztery strony świata wszystkie swoje bóle. Wy zapomnicie po godzinie o tym co napisałem, a mi ulży.
Co to umiaru, to jeszcze zastanówmy się nad jego definicją. Przecież to umiejętność nieprzekraczania granic. Jeśli Twoje granice rosną z tygodnia na tydzień, po pewnym czasie czujesz się bezkarny pijąc czterokrotnie więcej niż za pierwszym razem. Kiedy już tak pijesz, zaczynasz tracić kontakt ze światem, oddalasz się od bliskich i znajomych. Kiedy już się oddalisz, wpadasz głębiej w pieprzoną otchłań, a że alkohol do tej pory dawał radę, to trzeba sobie strzelić jedną flaszkę na pocieszenie.
Całe dzieciństwo kryłem matkę w tej jej pięknej drodze życia, ale w pewnym momencie się obudziłem. Ja i moje rodzeństwo. Opowiedzieliśmy o tym rodzinie, nie przebierając w słowach. Kończyło się to zazwyczaj tekstami typu "matka jest tylko jedna, szanuj ją bez względu na to jaka jest, na pewno przesadzasz".
Od niej wyprowadziłem się mając 17 lat według metryki, a 30 według psychiki. Trzydziestoletni wypalony z chęci do życia gość. Potem już było z górki. Raz na tydzień przywoziła jedzenie, żeby oderwać się na chwilę spod opieki ojczyma i zapić pałę w mieszkaniu w którym żyłem z rodzeństwem. Ile razy odbierałem od niej telefon słysząc, że coś ugotuje, a zastawałem ją zajebaną w trupa ledwo po godzinie.
Zabierz jej wódkę - pomyślałem. Zabrałem. Nie poradziła swoimi chudymi zniszczonymi dłońmi rozgiąć dłoni stukilowego byka, więc wyszła z pokoju, a moich uszu dobiegł dźwięk, którego nie zapomnę do końca życia. Dźwięk ostrza wysuwanego ze stosu sztućców. Trzydziestocentymetrowy nóż w ręce i "prośba" o oddanie wódy. Podziałało. Potem zdarzyła się kolizja mojej czaszki z popielniczką, i kiedy stałem tak z krwią lejącą się z twarzy poprzysięgłem jej, że to był ostatni raz kiedy zrobiła mi krzywdę. Umazany krwią, tocząc z wściekłości pianę z ust musiałem być bardzo przekonujący, bo nigdy więcej nie podniosła na mnie ręki.
Załatw jej leczenie - pomyślałem. Z papierami w ręce stanąłem w jej drzwiach prosząc o to, żeby się leczyła. "Wypierdalaj stąd, łysa pało". Wypierdoliłem.
W pamięć zapadły mi wigilie, kiedy na stole potrafiła pojawić się ryba po grecku z roztopioną gumą do żucia, bo wypadła jej podczas gotowania. Wiecznie jałowe potrawy i... jej abstynencja przed oczami rodziny. Nieskazitelność i uosobienie dobra. Kochająca mamina. A po wigilii ? ćwiara na dobry początek świąt. Ileż razy musiałem udawać przed rodziną, że siedzenie przy tym stole nie przyprawia mnie o wymioty...
Przed jej śmiercią dostała ostrzeżenie od lekarzy. Miała prześwietlenie płuc, na którym nie było widać płuc. Wodobrzusze. Zaawansowana marskość wątroby. Plamy wątrobowe. Ubytek tkanki mózgowej (!) a w związku z tym czasowe paraliże jednej strony ciała prowadzące do trwałego upośledzenia ciała. Powiedzieli jej, że przy takim stanie jeśli nie przestanie pić nie przeżyje 3 lat.
Nie przeżyła nawet roku. Otworzyły jej się rany i krwotok wewnętrzy był tak obszerny, że nawet przetaczanie krwi nie uzupełniło braków. Noc spędzona w katuszach a jedynymi osobami które choć na chwilę je odwiedziły byłem ja i rodzeństwo. I tak, przypięta pasami do tego cholernego łóżka poddała się następnego ranka.
Gadajcie sobie, że dramat, że ze mnie ciota. Jeśli wasi rodzice nie robili takich akcji to wybaczcie, ale wasze zdanie się dla mnie nie liczy. Tak jak ktoś wspomniał, wiele osób potrafi się obrazić na rodzicieli, że kasy za mało dają, albo, że prezent nie taki. Nic nie wiecie o torturach psychicznych i jak kiedyś ktoś was mocniej przyciśnie, obsracie się jak sierota przed stadem wikingów. Są i wyjątki. Silni, radzący sobie idealnie takich pozdrawiam i winszuję.
Dzisiaj jestem bezduszną, bezuczuciową maszyną. Laski sobie znaleźć nie mogę, bo one chcą, żeby je kochać, a jak ja mam kochać, kiedy ta, którą kochać każdy powinien najbardziej wypaliła całą moją duszę.
Dobra, koniec pierdolenia. ROCK ON!