W połowie lat 80. sowieccy geolodzy wydrążyli na Półwyspie Kolskim otwór w skorupie ziemskiej głęboki na ponad 12 km. To niezwykłe przedsięwzięcie, pełne dramaturgii i naukowych niespodzianek, stało się przedmiotem dziwacznych plotek. Według nich operatorzy pracujący przy wiertle mieli zarejestrować dobiegający z dołu głos…
6 czerwca 1979 r. był wielkim dniem radzieckiej myśli technicznej. Świder projektu SG-3 pobił światowy rekord (uprzednio należący do Amerykanów), docierając na głębokość blisko 9,6 km w głąb skorupy ziemskiej. Otwór drążony od lat na Półwyspie Kolskim miał zgodnie z założeniami przebić się jeszcze dalej, na głębokość 15000 m.
W 1984 r. projekt, którego oficjalna nazwa brzmiała Kolskaja Swierchgłubokaja Skważina (Kolski Super-głęboki Otwór) przekroczył magiczną barierę 12 km, ale wkrótce napotkał poważne kłopoty. To niewyobrażalne przedsięwzięcie stało się również zarzewiem jednej z najdziwaczniejszych miejskich legend. Mówiono, że projekt został zakończony po tym, jak sowieccy geolodzy zarejestrowali dochodzące z dna SG-3 bardzo niepokojące odgłosy…
Sowietów wyprawa do wnętrza Ziemi
Realizację projektu SG-3 rozpoczęto w 1970 r. dla uczczenia setnej rocznicy urodzin Lenina. Odwiert miał charakter czysto naukowy; uczeni nie poszukiwali złóż ropy ani metali. Ich głównym zadaniem było badanie litosfery, w tym archaicznych skał budujących płytę bałtycką. Zamierzano również dotrzeć do granicy tzw. nieciągłości Moho, która oddziela skorupę ziemską od płaszcza. Kolejne pokonane kilometry przynosiły ogromne niespodzianki.
Pierwotnie planowano, że SG-3 dotrze na głębokość 15 km. Prace zaczęto przy pomocy wiertni Uralmasz-4, którą zastąpił potem model "15000". Na miejsce realizacji projektu wyznaczono obszar leżący 10 km na zachód od niewielkiego miasta Polar w obwodzie murmańskim, zaraz przy granicy z Norwegią. Nadzór naukowy sprawował nad nim dr Dawid Mironowicz Huberman, wspierany przez sztab geologów i inżynierów.
W 1974 r. SG-3 dotarła na 7263 m, po czym prace przerwano na rok, by przebudować ośrodek i zastąpić drewniane baraki czymś trwalszym i bardziej reprezentacyjnym. Symbolem projektu stała się wzniesiona w tym okresie charakterystyczna obudowa wiertni, która wyglądała jak zamkowa wieża. Do siedmiu tysięcy metrów jakoś szło, ale z głębokością przybywało problemów. Wiertło trafiło na warstwę mniej stabilnych skał. Dochodziło do częstych awarii i przestojów.
Robi się gorąco
- Procesu wiercenia nie da się oglądać, ale można sobie wyobrazić, co tam się dzieje, patrząc na wskazówki przyrządów - mówił w 1980 r. dla gazety Sielskaja Żyzń Wiktor Pawłowicz - jeden z inżynierów SG-3. - Na ostrzu kolumny znajduje się turbo-głowica, która posiada "zęby" wykonane z bardzo twardych materiałów. Przewodami pompuje się pod wysokim ciśnieniem płyn, który obraca głowicę i ta zaczyna wiercić, natomiast cała kolumna pozostaje nieruchoma.
Mimo zastosowania wielu nowatorskich rozwiązań nie obeszło się bez awarii. W 1984 r. doszło do wykrzywienia kolumny i głowica wiercąca utknęła pod ziemią. Prace kontynuowano "nową nitką" z głębokości 7000 m. Głównym wrogiem uczonych okazała się panująca pod ziemią temperatura, która rosła szybciej niż przewidywano. Na głębokości 12 km osiągnęła 180 stopni Celsjusza - prawie o połowę więcej niż zakładano.
Po drodze dokonano jednak wielu ciekawych odkryć. Jednym z nich była wysoka zawartość lotnego wodoru w urobku, co sprawiało, że wydobywane spod ziemi błoto wyglądało na "wrzące". Planowano, że SG-3 osiągnie zakładany rekordowy pułap w 1990 r., jednak prace utknęły w martwym punkcie pod koniec lat 80., w czasach rozpadu bloku wschodniego. W zachodnich mediach pojawiły się jednak spekulacje, że to nie temperatura i awarie unieruchomiły projekt. Prawda miała być dużo mroczniejsza…
Głosy spod ziemi
Pod koniec lat 80. w fińskiej prasie religijnej pojawiły się pierwsze wzmianki o tym, że inżynierowie, przystawiając mikrofony do wylotu SG-3, zarejestrowali dochodzące stamtąd potępieńcze, wyraźnie ludzkie zawodzenie. Rewelacje na ten temat pojawiły się w pismach Vaeltajat oraz Ammenusastia, opierając się na rzekomym liście jednego ze świadków tych wydarzeń. Chwytliwa historia o dokopaniu się do piekła rozprzestrzeniała się dalej, docierając do TBN (Trinity Broadcast Network) - największej chrześcijańskiej stacji telewizyjnej w USA.
Ammenusastia informowała: "Ekipa geologów, którzy wydrążyli dziurę w skorupie ziemskiej twierdzi, że nagrała dobiegające stamtąd krzyki. […] - Informacje, które gromadzimy są tak zaskakujące, że jesteśmy szczerze przerażeni tym, co możemy tam znaleźć - oświadczył dr Azzacow - kierownik projektu. - Staraliśmy się nasłuchiwać te dźwięki przy pomocy czułych mikrofonów. To, co usłyszeliśmy dosłownie ‘złamało’ logicznie myślących naukowców. Był to cichy, ale wysoki dźwięk. Początkowo myśleliśmy, że generuje go któraś z maszyn".
Tajemniczy dr Azzacow kontynuował: "Po zmianie ustawień zrozumieliśmy, że dźwięk pochodzi z wnętrza Ziemi. Nie mogliśmy uwierzyć własnym uszom! To był ludzki głos wyjący z bólu. Choć słychać było tylko jeden, w tle były tysiące, może nawet miliony podobnych. Po tym przerażającym odkryciu większość pracowników złożyła wymówienie".
TBN dysponowała inną historią od rzekomego świadka tych wydarzeń, zgodnie z którą z odwiertu wystrzelił słup fluorescencyjnego światła, a spanikowani Rosjanie ujrzeli istoty nie z tego świata. Stacja powoływała się na informatora z Norwegii. Choć sprawa była "grubymi nićmi szyta", wywołała spore zainteresowanie. Nagranie odgłosów z piekła, które rzekomo dobiegały z odwiertu pojawiło się jakiś czas później na antenie popularnego amerykańskiego radiowego show "Coast to Coast".*
Otchłań pod nogami
Szybko okazało się, że informatorem TBN był norweski nauczyciel, Age Rendalen, który odwiedzając znajomego w Kalifornii usłyszał w mediach dziwaczną historię o "dźwiękach piekła". Obaj panowie postanowili poddać weryfikacji wiarygodność chrześcijańskich mediów, preparując list z fantastyczną relacją, do której - jako "potwierdzenie" - dodali przypadkowy wycinek z norweskiej gazety. Choć po kilkunastu dniach przyznali się do prowokacji, TBN - co zabawne - nie sprostowało tej informacji. Nie powstrzymało to też lawinowego rozwoju legendy o "dziurze do piekła".
Co ciekawe, choć dr Huberman nazwał "bredniami" doniesienia religijnych mediów o nagraniach zawodzeń potępieńców dodał, że z SG-3 rzeczywiście słychać było dziwne odgłosy o nieustalonym źródle: "Jako uczciwy naukowiec nie mogę powiedzieć, że rozumiem wszystko, co się tam działo. Rzeczywiście zarejestrowano bardzo dziwny szum, a potem wybuch. W następnych dniach nic podobnego się jednak nie powtórzyło…".
Geolodzy podkreślali, że SG-3 pokazała im taką stronę Ziemi, która wygląda jak zupełnie obca planeta. Pożerający miliony rubli i napotykający coraz to poważniejsze techniczne przeszkody projekt został jednak wstrzymany w 1992 r., a cały kompleks stopniowo popadał w ruinę. Próba dowiercenia się na 15 km w głąb płyty bałtyckiej została ostatecznie zarzucona w 2005 r.
Obecny rekord głębokości należy do innego rosyjskiego cudu inżynierii - otworu wiertniczego Odoptu-11, który pobił SG-3 o niecałe 100 m. Dziś wejście do "kolskiej otchłani" skrywa się za zaśrubowanym wiekiem, ukrytym gdzieś w ruinach dawnej placówki, której personel chciał dotrzeć tam, gdzie nie był jeszcze żaden człowiek. To wyzwanie musiało mocno oddziaływać na wyobraźnię.
- Kiedy uruchamia się te wszystkie urządzenia, niezmiennie staje przed oczami widok otchłani, jaką mamy pod sobą - mówił Pawłowicz w 1980 r.