Ostatnimi czasy dużo przesiadywalem u Alexa, znudzeni monotonia pracowniczego dnia od rana palilismy jointy by wieczorem pójść do pracy na nocna zmiane. Z dnia na dzień czas mijał szybciej, a niechęć stawała się coraz większa. Kto normalny pracuje w nocy, w dodatku od roku i 6 razy w tygodniu. Po poludniu, gdy normalni ludzie kończą pracę, ja wiem ze zostało mi parę godzin do godziny zero. Miałem jeszcze dwie godziny i kończyłem palić papierosa, gdy w pokoju z telewizora dało się słyszeć wiadomości. Terrorysta powiązany z państwem islamskim, jak ich ostatnio nazywali - samotne wilki, wybrał sobie cel ataku zatłoczony tramwaj, i stając na jednym jego końcu, wyciągnął kałacha i zaczął walić do ludzi. Tuziny trupów, terrorysta zastrzelony po krótkiej wymianie ognia przez policjanta. To było 2 miesiące temu. Dzisiaj, siedząc w podziemnym garażu miło wspominam pracę, tam przynajmniej była woda. Oprócz tego że świat już prawie nie istnieje, nie wiadomo nic więcej. Spadły atomowki. Prawdopodobnie pół świata jest rozjebane, zostały tylko pomniejsze miejscowości, parę których systemy przeciw-rakietowe zadziałały jak należy i kilka najbiedniejszych państewek których nie opłacało się bombardować, bo i tak nic tam nie było. Nowa ziemia obiecana, o ironio, kraje w których nie ma dostępu do bieżącej wody stają się światowymi mocarstwami. A ja siedzę w garażu że swoimi konserwami, dwudziestoma litrami wody i paroma osobistymi rzeczami. Sam. Moje życie uratowało pewnie to że szybko zszedłem na dół, gdy tylko usłyszałem głośne jebnięcie gdzieś w oddali. Intuicja kazała mi brać co było pod ręką i uciekać. Stało się to góra dwa tygodnie po ataku w tramwaju, a ja siedzę tu już co najmniej trzy tygodnie bo wiem, że promieniotworcze izotopy, te które zabijają w parę miesięcy jeśli ma się szczęście, za parę dni ich nie będzie. W końcu zobaczę co zostało ze świata.